loader image

Natalia Stachyra

fot. Tomasz Ostrowski

Z ręką na gardle… w reżyserii Anny Sroki-Hryń

Premiera 14 stycznia 2023  Teatr Współczesny Warszawa

Przed premierą rozmawiałem z Natalią Stachyrą – aktorką i asystentką reżyserki spektaklu „Z ręką na gardle…” Teatru Współczesnego w Warszawie. Natalia Stachyra w roku 2022 ukończyła studia na Wydziale Aktorstwo Teatru Muzycznego w Akademii Teatralnej w Warszawie. Od maja 2022 jest aktorką Teatru Współczesnego w Warszawie.

Tomasz Ostrowski:  Spektakl „Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk” to kolejna premiera Anny Sroki-Hryń w Teatrze Współczesnym po znakomitym spektaklu „A planety szaleją. Młodzi w hołdzie Korze”, który w wersji pierwotnej był studenckim egzaminem przejściowym w ramach Akademii Teatralnej. W tym spektaklu również Pani występuje.

Natalia Stachyra: To był nasz egzamin z drugiego roku w ramach przedmiotu „Sceny dialogowe muzyczne” pod opieką Anny Sroki Hryń. Ania przyszła do nas z repertuarem Maanamu i Kory. Powiedziała: słuchajcie, chciałabym się zabrać za pracę nad tą poezją. Powiedzieliśmy: świetnie! i stworzyliśmy egzamin, który później dyrektor Maciej Englert włączył do repertuaru Teatru Współczesnego (2021). Tym samym dał nam, jeszcze studentom możliwość grania na profesjonalnej scenie.

Jest to wspaniały przykład współpracy Anny Sroki-Hryń z teatrami w trosce o przyszłość swoich studentów. Przypomnijmy: wcześniej spektakl egzaminacyjny AT z IV roku Wydziału Aktorskiego „Lunapark. Piosenki Grzegorza Ciechowskiego” wszedł do repertuaru Teatru Narodowego (2018). Z kolei w listopadzie 2022 Anna Sroka-Hryń ze studentami AT przygotowała spektakl „Sprzedawcy marzeń – piosenki z repertuaru Artura Rojka i zespołu Myslovitz”. Teraz jesteśmy przed premierą kolejnego spektaklu muzycznego Anny Sroki – Hryń z młodymi aktorami, ale już absolwentami (2020-2022) Akademii Teatralnej w Warszawie (Natalia Kujawa, Natalia Stachyra, Michał Juraszek, Tomasz Osica, Jakub Szyperski) i Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (Monika Pawlicka, Przemysław Kowalski). Będzie to spektakl z piosenkami Ewy Demarczyk. Każdy z tych spektakli, oparty na poetyckich piosenkach, jest znakomicie inscenizowany. Ma swoją dramaturgię i choreografię. W przedstawieniu jest pani groźną jadowitą pajęczycą – czarną wdową (Latrodectus Mactans).

Postaci, w które się wcielamy, były dla nas głównie drogowskazem do poszukiwań, budowania relacji w grupie, jakiegoś rysu charakterologicznego. Tego jak odbieramy bodźce, czego się boimy, co dajemy innym. Na tej bazie budowaliśmy całość. Wydaje mi się że moja pajęczyca, moja czarna wdowa, nie tyle jest groźna dla otoczenia, ile bardziej jest zagrożeniem dla samej siebie poprzez decyzje, które podejmuje, a czasem poprzez jakieś gorzkie struktury, które w niej się znajdują. Cały spektakl jest powrotem do zetknięcia się z tym, co jest w nas, czego się też wstydzimy, co może nie do końca nam odpowiada. Zrobieniem rachunku sumienia. Przy budowaniu dramaturgii wyszliśmy od poezji, od tekstów, które wybrzmiewają. Tam zapisane są dramaty ludzkie. Ból, żal, szczęście. Wydaje mi się, że łącznikiem do tego było to, że każda z tych postaci ma szansę i pragnie tych wszystkich rzeczy doświadczyć. Zatem to był łącznik dramaturgiczny.

Z Anną Sroką-Hryń na swojej drodze spotykała się Pani często. W szkole teatralnej była Pani pedagogiem i reżyserowała jeden z dwóch Pani spektakli dyplomowych, „Prawiek i inne czasy” wg Olgi Tokarczuk.

Ja Anię pamiętam jeszcze z Festiwalu Miniatur Teatralnych w Krakowie (2014). Kiedy przyszłam na scenę PWST, grała tam w „Tuwimie dla dorosłych”, spektaklu Teatru Muzycznego ROMA. I wtedy absolutnie się zakochałam. Raz w tym spektaklu, a dwa w tym jak Ania śpiewała „Ptasie radio”. Pomyślałam sobie: żeby mi kiedyś było dane zaśpiewać takie rzeczy i tak zagrać. I tam sobie zamarzyłam, że kiedyś może się spotkam z nią w pracy, może gdzieś na scenie, ale w moich najśmielszych snach nie pomyślałabym, że będziemy ze sobą tak blisko, że to będzie taka współpraca, że znajdziemy wspólny język. Bardzo dobrze nam się pracuje. Obie lubimy dyscyplinę. Wydaje mi się, że mamy wspólną przestrzeń, jakąś magiczną przestrzeń do odkrycia. Ania ma niezwykły dar dobierania sobie ludzi, z którymi pracuje. Ma niesamowitą intuicję. Od razu staliśmy się zespołem.

Przedstawienia muzyczne w reżyserii Anny Sroki-Hryń zawierają elementy choreografii, wymagają znajomości tańca, dobrego przygotowania fizycznego, dobrej kondycji. Wiem że uprawiała Pani wiele dziedzin sportu, między innymi: jazdę konną, piłkę ręczną, rugby, boks.

Kiedyś w przeszłości zajmowałam się sportem bardziej niż teraz. Rugby to była przygoda bardzo cenna, ale długo się nie utrzymałam w tej dyscyplinie. Miałam to szczęście, że wychowywałam się w Krakowie, gdzie była możliwość uprawiania tej rzadkiej dyscypliny. Mój nauczyciel w szkole prowadził taki zespół, więc tam grałam. Ale dłużej grałam w piłkę ręczną.

A boks?

Tak, to właśnie do tych treningów wróciłam teraz. Trenuję w Akademii Walki. Dla mnie celem tych treningów nie jest rywalizacja sportowa. Chodzi po prostu o to, żeby zdyscyplinować ciało, żeby poprawić koordynację. Taniec jazzowy czy taniec współczesny to są rzeczy, z którymi zetknęłam się na studiach i które gdzieś mam w swoim koszyczku doświadczeń i umiejętności, ale nie są one szlifowane. To nie jest tak, że ja chodzę na taniec, albo że ileś lat trenowałam balet. Tak to nie. Bardzo żałuję, chciałabym, ale ja zawsze byłam sportóweczką. Bardziej grałam w piłę.

Przy pracy nad spektaklem „Z ręką na gardle…” miała Pani możliwość współpracy z cenioną choreografką Eweliną Adamską – Porczyk.

Wybitną choreografką. Ewelina ma niesamowicie otwartą głowę. Oprócz tego jest czuła na człowieka, z którym pracuje i tak odbiera to, co człowiek potrafi, w jakim kierunku chce podążać. Ona po prostu ma dar. Największe osoby w teatrze muzycznym w Polsce pracują z Eweliną i chcą z nią pracować. Wydaje mi się, że świat czeka na Ewelinę Adamską – Porczyk.

Drugi Pani dyplom w Akademii Teatralnej (2021) reżyserowała Anna Wieczur. Ta współpraca zaowocowała również kolejnymi realizacjami.

Drugi dyplom to był spektakl „Ludzie, miejsca i rzeczy”. Grałam tam postać Emmy, jednej z Emm. To był bardzo trudny tekst, bardzo emocjonalny. Na wysokim diapazonie. Uderzał w najczulsze struny człowieka, jego niedoskonałości i poharatania. I to, w jaki sposób Ania Wieczur, nas przez to przeprowadziła. Mogę mówić o swoich doświadczeniach, powiem w swoim imieniu jak ja się czułam przeprowadzona przez te wszystkie zakamarki. To było tak bezpieczne, tak czułe, tak rzetelne i wspaniałe, że naprawdę wszystkim życzę takich spotkań. Później miałyśmy okazję spotkać się na planie filmu fabularnego „Poskromienie złośnicy” (2022), który Ania reżyserowała. Następnie zostałam zaproszona przez Anię do Teatru Telewizji. To też było jakieś kosmiczne doświadczenie dla mnie, ponieważ był to spektakl na żywo, „Apollo z Bellac” (2022).

Spektakl nawiązywał do tradycji Teatru Telewizji prowadzonego przez Adama Hanuszkiewicza, jego teatru na żywo i jego spektaklu z 1958 roku pod tym samym tytułem, który jako pierwszy został zarejestrowany. Na planie aktorskim tego spektaklu spotkała się Pani z Anną Sroką-Hryń. Jak Pani wspomina swój debiut telewizyjny?

Wspomnienia mam naprawdę wspaniałe. Ania Wieczur była bardzo wyrozumiała, bardzo czuła, bardzo uważna. I wydaje mi się – później oczywiście obejrzałam spektakl – że to naprawdę wyszło świetnie, mimo moich obaw. Tam nie było szansy nic powtórzyć, lecimy na żywo i tak to będzie pokazane. Nie tak jak w teatrze. Czasem w teatrze są różne sytuacje, coś tam komuś się wymsknie, ktoś coś zapomni, ale to wychodzi z widzem, już tego się nie pamięta. Nasz spektakl pokazywany był na żywo ale i równolegle był rejestrowany dla potomności (jest dostępny na VOD Teatru Telewizji).

W Akademii Teatralnej miała Pani możliwość doświadczenia również teatru staropolskiego. Wystąpiła Pani w dwóch spektaklach w ramach stworzonej przez profesora Jarosława Gajewskiego Pracowni Staropolskiej – Laboratorium Dramatu. Były to spektakle przygotowane w oparciu o scenariusze opracowane przez Kazimierza Dejmka do spektakli „Żywot Józefa” i „Uciechy staropolskie”.

„Żywot Józefa” wydarzył się po naszym pierwszym roku. Profesor Gajewski prowadził z nami elementarne zadania aktorskie w drugim semestrze pierwszego roku i zaprosił cały nasz rok do pracy nad tym spektaklem. To było niesamowite doświadczenie, ponieważ mogliśmy razem pracować bardzo profesjonalnie. Ten spektakl graliśmy kilka lat. Była to dla nas ogromna szansa zetknięcia się z mówionym wierszem, a do tego staropolskim.

Drugi spektakl staropolski w ramach tej inicjatywy to „Uciechy staropolskie” w reżyserii Jarosława Kiliana.

Bardzo dobrze wspominam te dwie produkcje, ponieważ tak jak mowię, było to dla mnie z jednej strony ogromne wyzwanie a z drugiej niesamowita frajda, kiedy okazało się, że ten język staropolski nagle gdzieś na nowo się rodzi w nas.

Dejmek dużo pracy włożył w to, żeby ten język, ta literatura staropolska była bardziej dostępna dla odbiorcy współczesnego.

To też bardzo ułatwiło nam pracę. Wracając do tamtych realizacji, przypomniała mi się taka anegdotka z czasów kiedy całym rokiem pracowaliśmy nad spektaklem „Żywot Józefa”. Niektóre słowa wchodziły nam do naszego języka potocznego. To się w nas rodziło samoistnie, to była bardzo ciekawa obserwacja, ciekawe doświadczenie. Bardzo dobrze wspominam tę pracę.

Do Teatru Współczesnego wraz ze spektaklem „Planety szaleją…” przyszła Pani w roku 2021. Czy to przedstawienie zadecydowało, że w następnym roku została Pani włączona do zespołu tego teatru?

O to trzeba by zapytać pana dyrektora. Wydaje mi się, że jak zawsze wpływ miało wiele czynników, na pewno też warsztaty, które zorganizował dyrektor Maciej Englert dla aktorów starających się o angaż. To jest chyba już taka tradycja w tym teatrze. W warsztatach uczestniczyło około 20 osób. Dostaliśmy kilka scen do przygotowania. Najpierw pracowaliśmy sami ze sobą nad tymi scenami, a później z dyrektorem. Wszystko odbywało się w bardzo rodzinnej, fajnej atmosferze, nie było żadnej presji. Chyba dyrektor też na tej podstawie wybiera parę osób, które chciałby zaangażować, albo dać rolę w jakimś spektaklu. Chciałby dać taką szansę. Ja tę szansę dostałam. Jestem za nią naprawdę ogromnie wdzięczna, bo zostałam cudownie przyjęta przez ludzi, którzy tu pracują. Zarówno przez zespół aktorski, administracyjny, jak i techniczny. Naprawdę odkąd jestem w tym teatrze, czuję się spokojna i czuję się szczęśliwa.

Natychmiast po przyjściu do Teatru Współczesnego (maj 2022) przystąpiła Pani do prób spektaklu „A komórka dzwoni” (premiera wrzesień 2022).

Tak, tak było. To były dla mnie trudne próby, ponieważ po raz pierwszy brałam udział w procesie, w którym jestem osobą najmłodszą. Przychodzę do zespołowego teatru. Wszystkie osoby były już zaangażowane, już się znały, a ja byłam nowa. Wiązało się to dla mnie z dużym stresem. Jak się później okazało, niepotrzebnie, bo zostałam bardzo ciepło przyjęta. Ale miałam duże wyzwanie, bo miałam grać bardzo pewną siebie kobietę, taką bizneswoman. Dużo było poszukiwań tej formy, tego wnętrza. Wydaje mi się, że wciąż tego szukam, bo to nigdy nie jest skończony proces.

Jakie kolejne plany w teatrze i poza teatrem?

Na razie jeszcze kilka dni jesteśmy w nowej premierze. Oprócz teatru pracuję też głosem, czy to w dubbingu, czy jako lektorka. Ale na razie skupiam się na Teatrze Współczesnym.

Ukończyła Pani Wydział Aktorstwo Teatru Muzycznego, czyli ma Pani predyspozycje dla ról w teatrze muzycznym. Przyszła Pani do teatru dramatycznego.

Zgadza się. To jest bardzo ciekawe, ponieważ zdając do szkoły teatralnej, nie myślałam o specjalności wokalnej. Na początku zdawałam tylko i wyłącznie na dramat i tak w mojej głowie ułożyłam sobie karierę. A los tak mnie poprowadził, że większość spektakli, w których gram, to spektakle muzyczne, albo takie, w których śpiewam, chociaż nie są stricte muzyczne, jak na przykład „Minetti. Portret artysty z czasów starości” w Teatrze Polonia. Bo tam jestem jednym z przebierańców i wszystkie śpiewy zza kulis to również ja. Kierunek teatru muzycznego nie jest dla mnie dominujący, ale sprawia mi ogromną satysfakcję, ogromną frajdę. Będę podejmowała takie wyzwania, jeżeli się pojawią, ale nie jest to główny kierunek, w którym chcę podążać.

Role w trzech pozycjach repertuarowych Teatru Współczesnego, występ w spektaklu Teatru Telewizji, rola w filmie fabularnym – to Pani dokonania w pierwszym roku od chwili ukończenia edukacji w Akademii Teatralnej. To optymistyczna zapowiedź dalszej kariery, którą warto będzie obserwować. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Z RĘKĄ NA GARDLE – PIOSENKI Z REPERTUARU EWY DEMARCZYK
Scenariusz i reżyseria: Anna Sroka–Hryń
Aranżacje – Jakub Lubowicz
Choreografia – Ewelina Adamska-Porczyk
Kostiumy – Sabina Czupryńska
Reżyseria światła – Piotr Hryń
Przygotowanie wokalne – Monika Malec
Asystentka reżyserki – Natalia Stachyra

Obsada:
Natalia Kujawa – Malachit
Monika Pawlicka – Mewa
Natalia Stachyra – Latrodectus Mactans
Michał Juraszek – Lód
Przemysław Kowalski – Ariel
Tomasz Osica – Wilk
Jakub Szyperski – Ćma

fot. Tomasz Ostrowski